Tysiąc powodów, by żyć
Drugi tom serii Willow Creek
Ogromna strata, żal i poczucie zagubienia to uczucia towarzyszące jej od chwili, gdy zmarł jej ukochany. Utraciła nie tylko miłość i poczucie bezpieczeństwa, ale także zagubiła samą siebie. Całą swoją wściekłość przerzuca na swoich bliskich, szczególnie na Connora. Gdy uczucia zaczynają ją przerastać, wyjeżdża z miasteczka, zostawiając za sobą wszystko i wszystkich.
Prośba zmarłego brata daje mu cel, dzięki któremu radzi sobie z jego stratą. Przyrzeka i jemu, i samemu sobie, że zrobi wszystko, by pomóc Sam przeżyć żałobę. Nie wiedział jednak, że to okaże się tak trudne. Musi zmierzyć się nie tylko z jej wściekłością i nienawiścią, ale także z uczuciami, które od bardzo dawna nie dają mu spokoju. Nie powinien ich mieć, nie wobec niej, ale serce nie sługa.
W trudnych chwilach on obiecuje, że da jej tysiąc powodów, by żyć. Ale czy to wystarczy, by uleczyć złamane serce? Czy uczucia, które nie powinny się narodzić będą miały szansę rozkwitnąć?
ROZDZIAŁ 1 CONNOR
Milion myśli przebiegło mi przez głowę, gdy zobaczyłem, że Miles próbował się do mnie dodzwonić. Wiedział, że moja praca wymaga skupienia, dlatego czekał na mój telefon, a gdy czegoś potrzebował, wysyłał wiadomość. Miałem cholernie złe przeczucie, ale oddzwoniłem, choć wolałbym tego nie robić. Wiele bym dał, by nigdy nie usłyszeć słów, które wypowiedział. Próbowałem je wyprzeć, może coś źle usłyszałem… Jednak za nic nie poprosiłbym Milesa, by powtórzył.
Dudniło mi w uszach, słyszałem głośne bicie własnego serca.
Bum. Bum. Bum.
Archer nie żyje.
Bum. Bum. Bum.
Zmarł w domu.
Czułem smak krwi w ustach.
Bum. Bum. Bum.
Musisz przyjechać.
Bum. Bum. Bum.
Pogrzeb.
Kręciło mi się w głowie, nie mogłem ustać na nogach, osunąłem się po ścianie i usiadłem na podłodze. Rejestrowałem tylko pojedyncze słowa. Gdyby ktoś mnie zapytał, co odpowiedziałem bratu, nie przypomniałbym sobie. Siedziałem otoczony żołnierzami zawodowymi i po raz pierwszy w dorosłym życiu płakałem jak dziecko. Nie panowałem nad łzami, które spływały mi po twarzy, nie mogłem powstrzymać szlochu, który raz za razem wyrywał się z mojego gardła. W tej jednej chwili nie obchodziło mnie, gdzie się znajdowałem ani kto był w tym samym pomieszczeniu. Nie dbałem o to, co sobie pomyśleli, widząc mnie całego we łzach.
W takim stanie znalazł mnie przełożony, który znał sytuację i szybko się domyślił, co się stało. Nie miałem pojęcia, czy ktoś doniósł, że siedzę i płaczę. Krótkie „przykro mi, synu” było tym, czego się spodziewałem, jednak pułkownik przytulił mnie lekko, okazując wsparcie. Zaraz po tym kazał mi się wziąć w garść, bo były sprawy, którymi trzeba było się zająć. Którymi ja musiałem się zająć.
Dwie godziny później byłem już spakowany i gotowy do drogi. Nim opuściłem gabinet, pułkownik, który nadzorował całą placówkę szkoleniową, podał mi kopertę zaadresowaną do mnie.
– Co to jest? – Nie rozumiałem, dlaczego dawał mi ją w tym momencie.
– Twój brat napisał do mnie list… poprosił, bym dał ci go właśnie w tej chwili – odpowiedział ze smutkiem.
– Dziękuję, panie pułkowniku – pożegnałem się, zabierając ze sobą bagaż.
Wciąż zadziwiało mnie, jak cały mój dobytek, pomijając mundury wojskowe, mieścił się w jednym, dużym marynarskim worku. Bilety lotnicze i dokumenty wsunąłem do wewnętrznej kieszeni kurtki, pożegnałem się z kolegami, ale nie tłumaczyłem im powodu nagłego wyjazdu.
Bałem się, że gdy tylko powiem to na głos, znów się rozkleję, a na to nie mogłem sobie pozwolić. Byliśmy szkoleni, by znosić ból i cierpienie, przechodziliśmy piekielnie trudne treningi, które wzmacniały nasze ciała i hartowały ducha. Jednak w chwilach takich jak ta, gdy świat walił się na moją głowę, zastanawiałem się, czy cokolwiek byłoby w stanie przygotować mnie na śmierć brata.
Opuszczając to miejsce, czułem, jakbym żegnał pewien etap w swoim życiu. Nie miałem pojęcia, czy jeszcze tu wrócę, czy będę umiał robić to, do czego byłem szkolony, wiedząc, z jakim smutkiem zmagają się moi najbliżsi.
Moje myśli od razu powędrowały do Samanthy, która musi teraz przeżywać prawdziwe piekło na ziemi. Kochała Archera, był jej mężem i najlepszym przyjacielem. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak wielki ból musi teraz czuć. Siedząc w taksówce, wpatrywałem się w telefon. Zastanawiałem się, co mógłbym jej napisać.
Bardzo mi przykro, Sam.
Postawiłem na te proste słowa. Znałem ją i wiedziałem, że litość by ją zdołowała, a tego nie chciałem. Nie odpisała, ale nie spodziewałem się wiadomości od niej.
Wysłałem więc kolejnego SMS-a, tym razem do Milesa.
Jestem w drodze do domu.
Odłożyłem telefon i zatopiłem się w myślach, wracając w pamięci do czasów, kiedy poznałem Archera i Milesa. Dzięki temu odwróciłem uwagę od nieuchronnego faktu – Archer zmarł, a mnie nie było obok, by się z nim pożegnać.
Przesiadki i długie oczekiwanie między kolejnymi lotami sprawiły, że do Willow Creek dotarłem prawie dwa dni po otrzymaniu telefonu od Milesa. Nie dostałem w tym czasie żadnych wiadomości od bliskich i nie potrafiłem powstrzymać strachu, który mnie ogarniał. Martwiłem się, chciałem już teraz być z nimi i upewnić się, że wszystko w porządku. Tylko nic nie było w porządku, bo Archer nie żył.
Gdy pracowałem, bez problemu odcinałem się od wszystkiego, co zaprzątało mi głowę, skupiałem się na zadaniu i dawałem z siebie wszystko. Teraz jednak nie byłem w pracy, nie miałem na sobie munduru ani broni w rękach. Nie miałem przed sobą żadnego wroga, na którym mógłbym skupić swoją uwagę. Byłem tylko ja i moje myśli, smutek zalewający mnie falami, wyrzuty sumienia, że wyjechałem i nie spędzałem czasu z najbliższymi. Nawet Miles wrócił do Willow Creek, gdy tylko dowiedział się o chorobie Archera. Porzucił swój zespół, zmienił całe swoje życie i był przy bracie, gdy ten go potrzebował. Ja jednak nie mogłem wrócić i udawać, że wszystko jest w porządku. Nie mógłbym spędzać czasu z Archerem i Samanthą, nie mógłbym spojrzeć bratu w oczy.
Po cichu wszedłem do domu, w którym mieszkała moja mama i jej mąż Jack. Byli szczęśliwym małżeństwem, dzięki któremu zyskałem ojca i dwóch braci.
– Connor, synku – powiedziała mama, cichym, przepełnionym bólem głosem.
Przytuliłem ją do siebie, nie mogłem wydusić ani słowa. Czułem, że znów się rozkleję, a obiecałem sobie, że będę silny. Dla niej i Jacka. Dla Milesa. Dla Sam. Nie miałem jednak pojęcia, jak uda mi się to zrobić, jak pomóc im przetrwać ten czas, gdy ból rozdzierał moją klatkę piersiową.
– Dobrze, że jesteś. – Dołączył do nas Jack, który wyglądał jak cień samego siebie.
Nie było śladu po lekkim uśmieszku, którym zazwyczaj mnie witał. Jego twarz wydawała się szara, jakby dwa ostatnie dni całkiem wyssały z niego kolory i radość życia.
– Tak mi przykro… – udało mi się wydusić.
Poczułem łzy zbierające się w moich oczach i nienawidziłem siebie za tę słabość. Nie miałem pojęcia, jakim cudem Jack stał przede mną, gdy ja miałem ochotę paść na kolana i znów zapłakać.
Nie sądziłem, że utrata brata może być tak bolesna, że wstrząśnie mną tak głęboko. Traciłem już przyjaciół, którzy przez lata wspólnej służby stali mi się bliscy. I choć opłakiwałem każdego z nich, nic nie mogło równać się z uczuciem, które wisiało nade mną od dwóch dni.
– Już dobrze, synku, już dobrze – powtarzała mama, głaszcząc mnie po plecach.
– Nie jest dobrze, mamo – odpowiedziałem zduszonym głosem.
– Ale jeszcze kiedyś będzie dobrze, Connor – powiedział Jack. – Jeszcze będzie, i tego się trzymajmy.
Uścisnąłem go lekko i zostawiłem rodziców samych. Poszedłem do swojej sypialni, gdzie za zamkniętymi drzwiami mogłem odetchnąć, nie bojąc się, że ktoś będzie świadkiem mojego kolejnego załamania. Nie chciałem, by ktokolwiek zobaczył moje łzy.
Jestem żołnierzem, jestem silny i potrafię zapanować nad własnymi emocjami. To była moja nowa mantra, którą powtarzałem raz po raz, biorąc prysznic i kładąc się do snu. Powtarzałem te słowa, wkładając w nie całą swoją wiarę, by w końcu uwierzyć w nie i móc wesprzeć bliskich.
Wdech i wydech.
Powtarzałem to nieustannie. Nie wiedziałem, jak przetrwać tę burzę, jak poradzić sobie z uczuciami, które odbierały mi dech. Musiałem jednak znaleźć sposób, musiałem.
Jestem żołnierzem.
Jestem synem i bratem, mam bliskich, którzy na mnie liczą. I to w tej chwili jest najważniejsze.